11.11.2024

Strumień niczego

Wczoraj minął mi kolejny rok na tym łez padole. Cóż, urodziny to nie była, nie jest i zapewne nie będzie dla mnie okazja do świętowania. Niespecjalnie chce mi się żyć, starzeniem się nie przejmuję, a powracająca świadomość, że o ten kawałek czasu jestem bliżej śmierci, daje mi tylko złudne poczucie ulgi.

Od Mamy dostałam śliczny bukiet, stworzony między innymi z róż (nie wiem, czy bardziej różowych, czy czerwonych), białych frezji i mikołajków płaskolistnych. Na zdjęciach tego nie widać, ale opakowany jest w papier o głębokim, winnym kolorze i ozdobiony elegancką kokardą o tej samej barwie.


Zrobiłam sobie też mały podarunek - nowy stetoskop, idealnie czarny i trochę śliski. I fartuch, którego za cholerę nie potrafię ładnie złożyć (z prasowaniem też będzie "ciekawie"), więc musi wisieć. Ogólnie, jeśli chodzi o prezenty - od bezużytecznych rzeczy, zdecydowanie wolę takie, z których będę korzystać. A te właśnie, które widzicie poniżej,  pomogą mi utrzymać mój nienaganny, profesjonalny wygląd.

~~O~~

Coraz częściej powraca pewne marzenie. Wyobrażam sobie chłodny, spokojny, jesienny wieczór. Na brzegu pogrążonego we mgle jeziora, znajduje się niewielka, wąska łódka, zrobiona z ciemnego drewna i swoją formą nieco przypominająca miniaturowy drakkar. Leżę w niej na plecach, otulona miękką tkaniną. Widzę nad sobą gałęzie starych, łysiejących przed zimą brzóz. Parę listków porwanych przez lekki, chłodny wiatr opada na mnie, dwa lądują mi na policzku - są przyjemnie zimne i wilgotne. Wpatruję się w ciemne niebo i czekam, czekam, czekam... Aż w końcu - jakaś nieznana siła uderza w łódkę, spychając ją do wody. I tak oto płynę w niej, coraz dalej w jezioro. Oblepia mnie wszechobecna mgła; im gęstsza, tym bardziej zanika cierpienie. Jest mi ciepło i wygodnie, powoli przestaję cokolwiek czuć, przestaję istnieć i w końcu następuje upragniony wieczny spokój.

No ale dobra, koniec tych wynurzeń na dziś! Pora zająć się czymś pożytecznym.

3.11.2024

A takie tam

To był ciężki tydzień. Upłynął mi on pod hasłem ogromnego stresu, przemęczenia i kłopotów ze snem. Czyli nic nowego. Kryzys, częściowo egzystencjonalny dopadł mnie w czwartek i był wyjątkowo nasilony do późnych, sobotnich nocnych godzin. Udało się przetrwać. Dzisiaj usiłuję dojść do siebie, jednak ze względu, na powiedzmy - nadmiar bodźców zewnętrznych - jest to trudne. Spokoju raczej nie zaznam i kolejny tydzień rozpocznę zmęczona pod wieloma względami. Cóż, żyćko.

Słucham Xyl - "Star's end". Myśli stapiają się z dźwiękami. 

~~O~~

Znalazłam idealne dla mnie perfumy na październik i listopad. To znaczy - ogólnie szału nie robią, specjalnie też się nie wyróżniają, ale mają coś, co cenię najbardziej - mianowicie nuty zapachowe, w których czuję się dobrze - i to jest najważniejsze. Aktualnie zużywam drugi flakon. A mowa w tym miejscu o Lancôme - La Vie Est Belle - L'Elixir.

Nuta głowy: malina, kalabryjska bergamotka

Nuta serca: liść fiołka, kwiat róży

Nuta bazy: kakao, skóra, drewno cedrowe

Jak widzicie, flakonik jest dość prosty - i bardzo dobrze. Kolor zawartej w nim cieczy, również przypadł mi do gustu (i nie robi plam na białych ubraniach!). A ten czarny, materiałowy listek, dodaje charakteru; bez niego całość wyglądałaby dość tandetnie. Podsumowując - ten zapach zagości w mojej kolekcji na stałe.

~~O~~

I to już koniec na dziś! Udanego nadchodzącego tygodnia Wam życzę!